Wszystko zaczyna się od zdjęć. Oferta błyszczy jak profil z profesjonalną sesją zdjęciową. Wnętrze w pastelach, kuchnia niczym z katalogu, salon z kwiatami jak z Pinteresta. Klikasz serduszko, miłość od pierwszego wejrzenia. Tylko że potem przychodzi spotkanie w realu i… niespodzianka. Światło nie to, zapach dziwny, widok z okna prosto na ścianę sąsiada. To jak randka, na której zamiast wymarzonej chemii czujesz tylko lekkie zażenowanie i chęć szybkiego powrotu do domu.
Bywa też odwrotnie. Odrzucasz mieszkanie od razu, zdjęcia robione ,,kalkulatorem”, suszarka z praniem na środku pokoju, firanki pamiętające czasy PRL-u. Ale z ciekawości jedziesz. I nagle okazuje się, że jest jasno, rozkład świetny, lokalizacja marzenie. To właśnie ten przypadek: „na zdjęciach średnio, w realu złoto”.
Są też sytuacje absolutnie klasyczne, czyli ghosting. Już jesteś o krok od podpisania umowy, wszystko dogadane, notariusz czeka… i nagle cisza. Sprzedający znika jak użytkownik, który jeszcze wczoraj pisał do Ciebie do 2 w nocy, a dziś „zniknął z aplikacji”.
Albo druga strona medalu - klient, który od miesiąca obiecuje, że „zaraz sprawdzi zdolność kredytową”. Codziennie mówi: „jutro dam znać”, ale jutro nigdy nie nadchodzi. Tak brzmi wersja nieruchomościowa kultowego „nie jestem gotowy na poważny związek”.
A nawet jeśli już wydaje się, że znalazło się „to jedno” to trzeba zajrzeć głębiej. Księga wieczysta bywa jak życiorys. Na pierwszy rzut oka ideał: balkon, garaż, świetna lokalizacja. A potem odkrywasz: hipoteka, długi, służebności. Trochę jak randka, na której okazuje się, że ta idealna osoba „ jeszcze mieszka z rodzicami i nie planuje się wyprowadzać”.
Czasem klient ogląda dziesiątki mieszkań i żadne nie jest „tym jednym”. Każde ma coś, ale zawsze jest myśl: a może za rogiem czeka coś lepszego? To jak bez końca przesuwać w lewo, licząc, że ideał dopiero się pojawi.
Jest też etap, w którym po prostu „idziesz na żywioł”. Umawiasz się na mieszkanie, które nie do końca spełnia Twoje kryteria, ale coś Cię tknęło. I nagle okazuje się, że to najlepsza decyzja w życiu. Przypadek? Raczej magia chwili.
A żeby nie było, że to zawsze kończy się źle, bywają też happy endy. Po serii nieudanych randek z mieszkaniami, po ghostingu i kilku rozczarowaniach nagle pojawia się to jedno, jedyne. Mieszkanie, które spełnia wszystkie kryteria, gdzie serce bije szybciej, a rozum (i portfel) mówią: tak, to jest właściwy wybór. I wtedy wszystkie wcześniejsze porażki przestają mieć znaczenie.
Kupowanie mieszkania, tak jak randkowanie, to emocjonalny rollercoaster. Raz się ekscytujesz, raz zawodzisz, raz myślisz, że nic z tego nie będzie. Ale w końcu przychodzi ten moment, kiedy wszystko klika. A rolą dobrego pośrednika jest być twoim wingmanem, czyli kimś, kto podpowie: „daj mu szansę” albo wręcz przeciwnie: „uciekaj, to czerwone flagi”. Bo w tej grze, czy chodzi o miłość, czy o cztery kąty, zawsze warto mieć kogoś, kto zna zasady i potrafi odróżnić chwilowe zauroczenie od decyzji na lata.